top of page

NIEZALEŻNA.

Czyli - Ziwiedzajcie ZiemiÄ™ NowosÄ…deckÄ…!

 

   Niezależna, wolna i szalona sierpniowa lwica z PGR-u. To do niej należaÅ‚ las i jezioro, to do niej należaÅ‚ sad z pysznymi wiÅ›niami i ogród peÅ‚en czerwono kwitnÄ…cych piwonii, to do niej należaÅ‚o wszystko, co piÄ™kne na mazurskim, niezupeÅ‚nie jeszcze zniszczonym olbrzymim kawaÅ‚ku ziemi, zamienionej na PaÅ„stwowe Gospodarstwo Rolne, nad którym wÅ‚adzÄ™ sprawowaÅ‚ jej wÅ‚asny ojciec.

Dom pełen był muzyki: fortepian i sopran koloraturowy matki szczelnie wypełniały pozostałe, wolne godziny dnia. Była też duża biblioteka, w której mogła do woli grzebać. Szkoła też była. Wiejska. Była przyjemnością. Była zdolna, inteligentna i oczytana dziewczyna, nie miała tam nigdy kłopotów.

Pierwszy, drugi i trzeci chłopak też minęli bezboleśnie.

Z dużym hukiem rozleciało się jej pierwsze małżeństwo.

Aż wreszcie się zakochała!

Tak na prawdę, tak mocno, tak prawie że "na zawsze". I nagle jej niezależność się poddała i to w dodatku z radością. I nawet nie osłupiała, bo nie miała kiedy o tym pomyśleć. Osłupiała potem, kiedy to zaczarowanie zaczęło się psuć. Nie chciała, nie mogła w to uwierzyć. Jeszcze kochała i chciała własną miłością przekonać chłopca. Nie udało jej się. Jej pierwsza porażka, jej pierwszy dramat.

   A wiÄ™c skoÅ„czyÅ‚o siÄ™. Może teraz znowu robić to co chce. Pech w tym, że nic nie chce! ByÅ‚a zmÄ™czona i odrÄ™twiaÅ‚a. UciekÅ‚a aż do Berlina, gdzie za wszelkÄ… cenÄ™ chciaÅ‚a zakochać siÄ™ w "nieziemsko piÄ™knym" syrio-paryżaninie. UdaÅ‚o siÄ™ na trzy miesiÄ…ce. W miÄ™dzy czasie "jej" chÅ‚opak postawiÅ‚ "Å›piewajÄ…cy pomnik" na górze pod którÄ… kiedyÅ› siÄ™ kochali.

 

   Powrót.

Cześć, cześć,. Jak żyjesz, moje gratulacje.

I znowu czkawka.

Jednak nie zapomniała tych udanych wakacji pt. "Zwiedzajcie Ziemię Nowosądecką".. Jest piękna.

Dla niej była piękna, ale urodą miłości tam przeżywanej.

"...nikt na świecie nie będzie cię tak kochał..." - śpiewała jakaś radiowa diva.

Nie dalej jak rok temu w ramach czułości wyznawała to samo ukochanemu chłopcu.

- No i po co? Pomogło ci to w czymś? - zakpiła z siebie. Po jaką cholerę roztkliwiasz się i pleciesz o czułości w łóżku. On i tak na to nie czeka.

Właśnie. Na co on czekał?

- Bądź miła, bądź po prostu, bądź teraz i tak długo, jak długo będzie nam dobrze. - przypomniała sobie jego słowa.

- A chcesz długo? - zapytała wtedy.

- Oby jak najdłużej.

- A potem - nie mogła się powstrzymać.

- Nie psuj, zostaw, tak jest dobrze - usłyszała w odpowiedzi.

- Ale ja nie umiem tak na tymczasem, ja muszę wiedzieć coś do przodu i to optymistycznego, a nie nieuchronny koniec ładnej rzeczy - płakała już prawie.

Chłopiec milczał.

 

   Mieszkali w dużej i po obejÅ›ciach sÄ…dzÄ…c - bogatej wsi.

Co rano budził ich gwar przyjeżdżających autokarami wycieczek. Nocowali też czasem u gaździny, a oni przytuleni do siebie w ich małym mansardowym pokoiku, gdzie mieściły się tylko dwa łóżka, ich stłumione szepty i pies. Zaśmiewali się do łez z toczącej się na podwórku zabawy. Między stodołą a chlewikiem dwadzieścia osób zrobiło duże koło, tym razem byli to Ślązacy, i jak małe dzieci trzymając się za ręce maszerowali w rytm niewydarzonego akordeonu, odpowiadali na "dowcipne" pytania stojącego po środku wodzireja. A ten wyliczał wszystkie możliwe części damskiego lub męskiego korpusu, a więc:

- Cycuszki były? - wrzask: były!

- Pupka była? - i wrzask - nie było!

Po czym wszyscy znowu chodzili w koło śpiewając zgodnym chórem:

- Ojciec tańczy lumbago...

- Matka tańczy...

- Wszyscy tańczą...

Po czym zabawa trwała późno w noc, a oni pokładali się ze śmiechu usiłując wyobrazić sobie jak to matka i ojciec tańczą paralityczne lumbago. Czy nikt przy tym nie wyzionął ducha?!

A kiedy mieli już dosyć rozbawionych sąsiadów wychodzili w noc. Mroczną, wiejską noc. Jako dziecko jedynie, nigdy już potem nie chodziła tak dużo i z taką przyjemnością.

Na wzgórzu nad wsią odkryli czynną jeszcze cegielnię. Chłopiec się ucieszył bo może będzie mu pomocna przy robieniu pomnika. Błogosławił wtedy spóźniającą się komisję, która miała po wizji lokalnej, zatwierdzić jego wymarzony pomnik. Bała się, że w końcu przyjadą, że trzeba będzie pożegnać się z wędrówkami po bezdrożach nowosądeckich, kąpielami nocnymi w zimnej rzece, której nazwy nawet nie starała się zapamiętać. W końcu o wycieczkach do opuszczonych zamkowych ruin...

Los był łaskawy - nie przyjechali w ogóle.

 

   ÅšpiewaÅ‚a z radoÅ›ci wtulona w chÅ‚opca. PrzypomniaÅ‚y jej siÄ™ nagle wszystkie pieÅ›ni patriotyczne i te rosyjskie, które mama w ramach zwalczania analfabetyzmu w kolejnym PGRze, uczyÅ‚a mÅ‚odzież.

Szczególnie utkwiÅ‚a jej w pamiÄ™ci jedna. MiaÅ‚a wtedy chyba dziesięć lat i nie rozumiaÅ‚a jej mÄ…drych słów. Pieśń nazywaÅ‚a siÄ™ "Kantata o Stalinie".    O Stalinie wiedziaÅ‚a niewiele w każdym razie byÅ‚ Rosjaninem ale zupeÅ‚nie nie wiedziaÅ‚a co to ta kantata. Bardzo jej siÄ™ jednak podobaÅ‚a i nazwa i ta pieśń. PrzypomniaÅ‚a jej siÄ™ nagle w tej podhalaÅ„skie wsi. ChÅ‚opak znosiÅ‚ cierpliwie jej radosne Å›piewy, ale kiedy po raz piÄ™tnasty zawodziÅ‚a stalinowskÄ… kantatÄ™, poprosiÅ‚:

- Wymyśl wreszcie coś innego. Może Walentyna Twist się nada? - podsunął.

 

   ByÅ‚y noce, w których zaskoczeni sobÄ… i szczęśliwi zasypiali nad ranem.

- ty jesteś moim mężczyzną - szeptała wtedy.

- Skrzypeczku mój ty cudny - przygarniał ją do siebie.

Objęła go gwałtownie. Był szczupły i gibki mimo zbliżającej się czterdziestki. Kochała jego wiek i młodość jego ciała.

- Kochanie moje cudne, najdroższa moja - szeptał obejmując ją coraz mocniej.

- Boli i drapiesz - zaprotestowała czule. Och, mieć go, mieć go już zawsze, żeby nic się nie stało, żeby nic nie poplątać...

- Kochany mój, jedyny na świecie... Nie chcę bez ciebie, znalazłam cię i jest cudownie.

- Chrabąszczu mój, nie mów nic więcej.

I znowu noc była piękna. Kochali się prawie rozpaczliwie, jakby przewidując...

- Ja nie mogę już dłużej - powiedział po kilku miesiącach udręczony Chłopak.

- Przestań, jest dobrze.

- Nie, czy ty nie widzisz?! Nie, nie mogę ci dać nic więcej, nie mogę ci dać w ogóle nic i widzę, ze jest ci niedobrze, że na coś więcej czekasz.

- Nieprawda. Kocham cię i nic od ciebie nie chcę, poza tym, żebyś był. Muszę cię widzieć, muszę móc cię dotykać.

   A jednak on miaÅ‚ racjÄ™. ChciaÅ‚a czegoÅ› wiÄ™cej, jakby to w ogóle byÅ‚o możliwe. ChÅ‚opak wyczuwaÅ‚ to intuicyjnie i nie mógÅ‚ temu zaradzić. MusiaÅ‚a odejść, żeby nie psuć tego co najlepsze i to pewnie byÅ‚ już sygnaÅ‚. ChciaÅ‚a dalej z miÅ‚oÅ›ciÄ… patrzeć u w oczy, a nie z zapleÅ›niaÅ‚Ä… niechÄ™ciÄ…, co Å‚atwo mogÅ‚o siÄ™ zdarzyć, gdyby przekroczyli wyznaczonÄ… barierÄ™ ich miÅ‚oÅ›ci. BÄ™dzie jeszcze dużo czkawek zanim wykreÅ›li go zupeÅ‚nie ze swojego życia.

 

   Jej maÅ‚y pokój, który powiÄ™kszyÅ‚a o oszklonÄ… werandÄ™, jest peÅ‚en sÅ‚onecznego ciepÅ‚a i wspomnieÅ„ jeszcze stale Å›wieżych. WracajÄ… natrÄ™tnie, sprowokowane czÄ™sto idiotycznymi drobiazgami, które zaraz nabierajÄ… niebotycznego i wydumanego sensu. WszÄ™dzie natrafia na coÅ› mniej lub wiÄ™cej zwiÄ…zanego  z ChÅ‚opcem. DziÅ› kilka zdjęć z ich ostatnich szczęśliwych wakacji, które na wÅ‚asny użytek nazwaÅ‚a "zwiedzajcie ziemiÄ™ nowosÄ…decką…" - w roli głównej stara pompa na Å›rodku rynku w KroÅ›cienku, w tle ona w sÅ‚omkowym kapeluszu, kupionym w Szczawnicy, obok jego pies Togo - weres japoÅ„ski, jak nazywaÅ‚ ten efekt psiej mieszanki ChÅ‚opiec.

Wczoraj staniol z pudełek po papierosach, który z nawyku odkładała do jego instalacji...

To sabotaż - mówił Chłopiec, kiedy chciała coś z tego wyrzucić - ja coś z tego zrobię - dodawał w formie żartu. - Zobaczysz będę wielki.

Ale to nie był już żart.

On na prawdę robił dzieła z wyrzuconych i zbieranych po śmietnikach dziecięcych zabawek, połamanych krzeseł i innych rupieci.

   Odwiedzali nie tylko koÅ›cioÅ‚y, nie tylko muzea i wystawy. ChÅ‚opiec ukochaÅ‚ sobie odpusty. One też je lubiÅ‚a. PrzypominaÅ‚y jej wczesne dzieciÅ„stwo, kiedy to bryczkÄ… jechali rodzinnie na Å›wiÄ…teczny odpust do jakiejÅ› mazurskiej okolicznej wsi.

   Wyszukiwali wiÄ™c po tej nowosÄ…deckiej ziemi odpustów. KroÅ›cienko, Szczawnica, Limanowa i jeszcze jakieÅ› wiejskie, najbardziej ulubione, bo tam dopiero byÅ‚o w czym wybierać! Wreszcie sam Nowy SÄ…cz, rodzinne miasto chÅ‚opca.

- Pokażę ci "drogę krzyżową", którą kiedyś tu zrobiłem. Jest w kościele. Wcześniej zajmował się ceramiką i ta "droga" była na ceramicznych paterach. Była piękna, albo to może jej się tak zdawało, bo przecież wtedy wszystko co on robił było wspaniałe dla niej.

A jednak nie, nie tylko dla niej. To była prawda, bo w końcu dopiął swego i został słynnym "Mistrzem", wielokrotnie dekorowanym i wyróżnianym artystą.

 

  PiÄ™kny byÅ‚ Stary SÄ…cz i oczywiÅ›cie znowu odpust!

- Mamy do nich szczęście - cieszył się Chłopiec i ona razem z nim. I wtedy ten odpustowy pierścionek, który od niego dostała był jej na prawdę droższy od złota całego świata.

   ChÅ‚opiec kupowaÅ‚ dużo i to najÅ›mieszniejszych, najbardziej szmirowatych rzeczy - To mi siÄ™ przyda - mówiÅ‚.

Istotnie, przydawało mu się później do jego odpustowych "bożych krówek" i "spadających aniołów".

Przy jakiejś przydrożnej kapliczce znaleźli leżącego obok amorka. Kapliczkę ktoś próbował "naprawić" a tę jej część po prostu wyrzucił. Skrzętnie pozbieraliśmy rozsypującego się już amorka do kupy. Zawinięty w chustkę wrócił z nimi do Zakopanego.

To był jego pierwszy prezent dla niej - "knot" - jak wtedy jeszcze mówił - "Kapliczka św. Chrabąszcza".

Potem było jeszcze więcej kapliczek świętych i mniej świętych adoracji. Ściany w pokoju dziewczyny zapełniały się jego rzeźbami. A pierścionek gdzieś znikł, przepadł z chlebka, którym został udekorowany.

 

   - Dlaczego Pana prace sÄ… takie nietrwaÅ‚e? - zapytano go raz w telewizji.

Ona sama czekała na jego odpowiedź.

Trzymał teraz wyschnięty, pokruszony i w połowie zjedzony przez mole chleb w ręce i z zażenowanym uśmiechem, który kiedyś tak kochała odpowiedział:

- Bo to jak bukiecik fiołków podarowany dziewczynie...

 

   PÅ‚akaÅ‚a. PÅ‚akaÅ‚a kiedy mikry od deszczu Togo rzuciÅ‚ siÄ™ na niÄ… z radosnÄ… psiÄ… furiÄ…, liżąc jej rÄ™ce i twarz. SzÅ‚a do czytelni. Pies krÄ™ciÅ‚ siÄ™ obok, dobrze znaÅ‚ Å›cieżki swego Pana. ZawróciÅ‚a wiÄ™c nie chcÄ…c spotkać ChÅ‚opca, ale Togo za nic nie chciaÅ‚ odejść, cieszyÅ‚ siÄ™ tak bardzo, że siÄ™ nagle znalazÅ‚a, aż popiskiwaÅ‚ z radoÅ›ci tulÄ…c swój mokry Å‚eb do jej rÄ…k. MusiaÅ‚a go odprowadzić pod sam dom ChÅ‚opca i tam wreszcie ulegÅ‚ jej perswazjom i ze spuszczonym Å‚bem powlókÅ‚ siÄ™ na swoje schody przed wejÅ›ciem.

 

   Wieczorami, kiedy z przyzwyczajenia nasÅ‚uchiwaÅ‚a znajomych kroków, pÅ‚akaÅ‚a. To niemożliwe, ze tak krótko trwaÅ‚o szczęście...

 

   WyjechaÅ‚a do Berlina i tam dowiedziaÅ‚a siÄ™ o odsÅ‚oniÄ™ciu pomnika dla pomordowanych milicjantów. Tak. Nie wszystko byÅ‚o jak trzeba, nie wiedziaÅ‚a nawet dla kogo ma być ten pomnik, kiedy kochaÅ‚a go tak bezgranicznie w Kluszkowcach na Ziemi NowosÄ…deckiej. Ona - dziewczyna z Mazur, ta niezależna lwica z PGRu, dziedziczka opuszczonych poniemieckich dóbr - ulegÅ‚a dobrze zapowiadajÄ…cemu siÄ™ artyÅ›cie i... przegraÅ‚a.

 

   - Nie może być dwóch artystów w jednym stadle - powiedziaÅ‚ kiedyÅ› ChÅ‚opiec. - Å»egnaj i bÄ…dź dzielna - dodaÅ‚ jeszcze. OdeszÅ‚a i byÅ‚a dzielna. Teraz trzeba byÅ‚o zatrzymać to, co byÅ‚o piÄ™kne i nie pozwolić zepsuć sobie wspomnieÅ„. UdaÅ‚o siÄ™. SpotykajÄ… siÄ™ już teraz po wielu latach, z jakÄ…Å› nostalgiÄ… i ogromnym ciepÅ‚em. Dziewczyna wyszÅ‚a za potomka lwowskiego hrabiego, który siÄ™ z ChÅ‚opcem zaprzyjaźniÅ‚. ByÅ‚ krytykiem sztuki a ChÅ‚opiec staÅ‚ siÄ™ już "Mistrzem".

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

bottom of page