-TEKSTY ZEBRANE-
KRYSTYNA JACKOWSKA
JA WIDZĘ!
Poczytam ci trochę, chcesz? - głos miał ciepły o miłym brzmieniu. Wydostał taborecik spod mojego łóżka i usiadł obok. - Znasz to?
"Złotniczeńku zrób mi kubek..." - Słyszałam jak delikatnie wodzi palcami po papierze.
- Uhm. Pawilkowska. Czytałam kiedyś.
KiedyÅ›...
To przecież nie było tak dawno. Pół roku temu. A jednak milion dni za dużo. Czy można się przyzwyczaić? Czy można tak żyć?
- Wszystko będzie dobrze - Tadziu pogłaskał mnie po ręce. - Na pewno - powtórzył z mocą.
Siedział tu spokojny i normalny - ślepy stary człowiek przekonany o mojej szansie, kiedy ja bałam się w nią uwierzyć. A przecież wierzyłam w tę szansę. Całą sobą wierzyłam i bałam się jednocześnie tej wiary.. To tamta, odległa możliwość była odległą, choć tak bardzo bliska...
Mój Boże, to przecież tak jak z własną śmiercią, człowiek do końca w nią nie wierzy, choć się na nią pozornie godzi.
- Powiedz, czy jest słońce?
- Było. Teraz zachodzi.
- SkÄ…d to wiesz?
- CzujÄ™.
Dlaczego ja nic nie czuję? Nic prócz rozpaczy i strachu, że nie starczy mi pamięci, że pogubię w ciemności kolory i kształty.
- Powiedz, czy wiesz co to czerwień?
- Wiem, ta różna na twoim stoliku pachnie czerwienią. Czerwone jest słońce, które właśnie zachodzi i grzeje leciutki jak gasnące ognisko. A ogień przecież też jest czerwony.
- Czy myślisz, że się tego nauczę?
- Nie będziesz musiała.
- SkÄ…d wiesz? SkÄ…d to wiesz?
- Widzisz, kiedy tylu ludzi chce i robi wszystko co w ich mocy, to musi się udać. I ty sama też im pomogłaś.
- Ale przecież samo chcenie niczego nie załatwia. Sam wiesz o tym najlepiej.
- A jednak. Twoja pamięć, twoje "kiedyś" jest silniejsze niż choroba.
Przez chwilę milczeliśmy oboje. Moja pamięć... O tak, błękit nieba i wody - tak różne od siebie.
I kwiaty, te maleńkie polne, zza lasu. I twarze bliskie i obce, których nie można dotknąć.
- To już jutro, prawda? - krzesło obok mnie skrzypnęło cichutko.
Znowu lekko dotknął mojej ręki jakby w ten sposób chciał mi przekazać całą swoją wiarę w swoich przyjaciół lekarzy.
- Tak, jutro.
Tak długo czekałam na ten dzień. Mijały tygodnie i miesiące na tym szpitalnym łóżku, tygodnie nadziei i dni klęski tak czarne jak przepaska na oczach. A przecież nie chciałam uczyć się Braile'a, więc jeżeli...
Nie, to niemożliwe.
A jeżeli...
Byli wszyscy. Słyszałam zza drzwi ich głosy. Nie chciałam aby tu przyszli. Na co czekają, na radość czy klęskę?
Mama, Ojciec, Marek - brat. Czułam ich napięcie. Mówił Marek, ale nie rozumiałam słów, słyszałam łamiący się głos mojego brata. To mutacja czy zdenerwowanie?
- Nie bój się, będzie dobrze - Tadziu trzymał mnie za rękę. O jak bardzo był mi potrzebny.
Czy nie można tego odłożyć? Boję się. Chcę mieć jeszcze kilka dni złudzeń. Może jutro...
To nie trwało długo. Kiedy zdjęto mi ostatnią opaskę oślepiona światłem nie widziałam nic.
- Nie! Nie! - to ja krzyczałam zasłaniając oczy ręką - to niemożliwe! Ja nie chcę być ślepa! - drugą ręką szukałam po omacku dłoni Tadzia.
Musi gdzieś tu byś, nie mógł przecież mnie tak zostawić.
- Przestań, ty przecież widzisz - usłyszałam nagle jego głos tuż obok i kiedy powoli podnosiłam powieki zrozumiałam nagle, że ten niewyraźnie majaczący kształt to jego twarz.
Nie widziałam jej przedtem nigdy. Poznaliśmy się już tu w szpitalu.
Miałeś racje przyjacielu. Można dużo wiedzieć nic nie widząc. Ja znałam twoja twarz.
- No powiedz, widzisz, prawda?
Popatrzyłam na niego, widziałam jego niewidome oczy.
- Tak - powiedziałam powoli. - Ja widzę...
Dotknęłam palcami jego ręki, a potem oczu.
- Ja widzę - powtórzyłam cichutko.