top of page

KUZYN.

 

- Powiedz, czy myśmy się wtedy całowali?

- Nie pamiętam, ale chyba nie. Nie lubiłaś tego.

- To musi był prawda, bo nie lubię tego dalej.

- Ale co robiliśmy wtedy w ogóle?

- Rozmawialiśmy i dotykaliśmy się.

- Tak, łaziliśmy po Wrocławiu i byliśmy absolutnie szczęśliwi i wszystko nam się podobało. Doznawaliśmy obopólnych zachwyceń na odkryte wspólne tematy.

- Co to było?

- To była nasz miłość.

- Do tych tematów?

- Nie. Nieodkryta jeszcze wtedy przez nas samych miłość do siebie na wzajem.

- Byliśmy młodzi, więc te zachwyty...

- To też i to było piękne.

- Tak. Teraz już chyba wiem dlaczego tak potem nie lubiłam Wrocławia - nie było tam już ciebie, mojego radosnego przewodnika, ale to wiem dopiero teraz, teraz to zrozumiałam, w tej chwili.

- Czy myśmy się w tedy nie kłócili?

- Ależ tak. Bardzo często. Wsiadałaś nagle, zdenerwowana mną w jakiś tramwaj. Było ci wszytko jedno w jaki. Nie mogłem się na to zgodzić i wsiadałem za tobą w ten sam, ale tak, żebyś nie mogła mnie zobaczyć. Patrzyłem na ciebie, czekałem na moment, kiedy już bezpiecznie będę mógł do ciebie podejść. Tak, żeby cię nie zaskoczyć.

- Czy mogłabym być zaskoczona?

- I tak i nie. Twoje reakcje już wtedy były bardzo spontaniczne i przekorne.

- Tak, masz rację i wtedy tylko ty mogłeś sobie ze mną poradzić. Czy nie myślisz, ze dlatego, ze byliśmy kuzynami?

- Nie. Byliśmy już wtedy w sobie zakochani i nie myśleliśmy o naszych związkach rodzinnych.

- Żadnych?

- Ależ tak.  MarzyliÅ›my przede wszystkim o tym, żeby być ze sobÄ… zawsze i wszÄ™dzie.

- Nie sądzisz, że to było jednak straszliwie głupie?

- I tak i nie. Byliśmy młodzi i liczyło się dla nas tylko teraz i to, że znaleźliśmy się tak nagle zachwyceni sobą.

- Czy myÅ›lisz, ze byÅ‚o  nam obojÄ™tne gdzie, byleby razem?

- Chyba tak. Przyjeżdżałem przecież do Lęgajn, do ciebie i było tak samo cudownie.

- O tak.

     Ludwik oglÄ…daÅ‚ jakieÅ› stare zdjÄ™cia, które przed laty sam nam zrobiÅ‚.

- Spójrz, na tych zdjęciach jesteś śliczna. Kochałem właśnie to zdjęcie.

Położył przede mną starą fotografię, moją własną twarz, sprzed dwudziestu lat.

- Czy ty aby nie bawisz się w Pigmaliona? - zażartowałam.

- Nie, absolutnie nie. Ja cię przewidziałem, wiedziałem, że taka a nie inna będziesz teraz. Ja cię stale przecież kochałem, szukałem ciebie w innych dziewczętach...

- I nie znalazłeś? Więc jestem tą jedyną?

- Tak właśnie, więc musiałem przyjechać, żeby cię znowu zobaczyć i żeby ci to znowu po tylu latach powiedzieć. Po tylu zmarnowanych bez ciebie latach. Spójrz, ja płaczę... Jestem wreszcie szczęśliwy, ze jesteś i taka właśnie jak chciałem, żebyś była. Starsza o te dwadzieścia lat, w jednak wymarzona przeze mnie, przez te wszystkie lata - dziewczyna.

- I nie bałeś się?

- I tak i nie. Wiedziałem, że muszę cię zobaczyć, żeby wreszcie zamknąć tę paskudną, absolutnie niezamierzoną przez nas sytuację. Mogłaś mi ostatecznie pokazać drzwi. Niczym nie ryzykowałem. Musiałem cię zobaczyć. A ty mnie po prostu nie poznałaś...

- Przepraszam. Jesteś siwy. Nigdy nie pomyślałam o tym, że możesz być siwy.

 

     MinÄ…Å‚ miesiÄ…c od nieoczekiwanej wizyty mojego kuzyna. DzwoniÅ‚ jeszcze potem z Krakowa. Raz tak zabawnie, że zablokowaÅ‚ nieopatrznie telefon i przez pół godziny mogliÅ›my swobodnie rozmawiać. Ale kiedy już w nastÄ™pnych telefonach sÅ‚yszaÅ‚am "wrzuć monetÄ™" po każdym z naszych słów - daliÅ›my za wygranÄ…. Jego telefony byÅ‚y nadal peÅ‚ne zachwytu, radoÅ›ci ze znalezienia czegoÅ› już dawno przekreÅ›lonego, ale jednak nie zapomnianego zupeÅ‚nie.

- pamiętam co mi na koniec powiedziałaś - mówił w którejś kolejnej rozmowie telefonicznej.

- O Boże, ale ja już zapomniałem. Pewnie to było mądre i ważne, ale już zapomniałam, jak wszystkie mądrości - własne i te cudze.

     Czy mam coÅ› myÅ›leć po jego zamilkniÄ™ciu? Co mam myÅ›leć o jego przyjeździe? Jak mam to nazwać, czy mam to nazwać? Czy miaÅ‚o być to może szukanie momentu szczęścia, które przecież byÅ‚o na pewno, czy też szukanie "po tropach smÄ™tka": nieodwoÅ‚alne starzenie siÄ™ mężczyzny, który nie chce jeszcze dać za wygranÄ…...

Dlaczego milczy?

Był taki pełen radości, żegnając się ze mną, pełen planów na kolejny przyjazd do Zakopanego.

- I co?

Czy mam myśleć, że znowu stchórzył, że znowu nie starczyło mu siły..?

Czyżby miała się powtórzyć historia sprzed dwudziestu lat?

Gdyby tak miało być, to chyba lepiej, żeby go tu w ogóle nie było.

 

     Co siÄ™ wÅ‚aÅ›ciwie staÅ‚o przed dwudziestu laty?

Któregoś lata wysłała mnie matka do ciotki do Koźla-Kłodnicy. Ciotka obca mi właściwie kobieta, jej mąż też zupełnie obcy...

     Nie pamiÄ™tam jak dÅ‚ugo tam byÅ‚am. MiesiÄ…c a może dÅ‚użej. ByÅ‚a jeszcze Hanka, mocno starsza ode mnie ich córka. Domek jednorodzinny, piÄ™trowy, podwórko, ogródek i pies. Ciotka byÅ‚a bibliotekarkÄ… w KÅ‚odnicy. Hanka, moja kuzynka przeżywaÅ‚a wtedy jakieÅ› powikÅ‚any romans z nie znanym mi chÅ‚opcem, i żeby siÄ™ pocieszyć zajęła siÄ™ chwilowo Luboszem.

     Kiedy, któregoÅ› dnia wróciÅ‚am z wycieczki rowerowej do Koźla-Portu zastaÅ‚am w domu mojej ciotki mÅ‚odego chÅ‚opca.

- Krystynko, to twój kuzyn, Ludwik.

Pamiętałam ze starej fotografii nas wszystkich - Hankę, Ludwika i mnie malutką wtedy jeszcze bardzo, gdzieś w Poznaniu.

     UcieszyÅ‚ mnie ten dorosÅ‚y kuzyn i ba, ten wspaniaÅ‚y chÅ‚opak staÅ‚ siÄ™ moim towarzyszem rowerowych wycieczek po nudnawej okolicy. I nagle nabraÅ‚ sensu tak nowego i nieoczekiwanego ten mój pobyt u ciotki Tei.

 

- Czytałaś "Colas Breugnon" Romain Rollanda?

Siedzieliśmy nad kanałem Gliwickim. Obok, na trawie leżały nasze rowery.

- Nie ale "Duszę zaczarowaną" i wcale mi się nie podobała.

     Jako już szesnastoletnia panienka miaÅ‚am wyrobiony gust, oczywiÅ›cie w granicach literatury mi dostÄ™pnej. Z dumÄ… pomyÅ›laÅ‚am jednak, ze mój kuzyn mnie przecenia, wie wcale nie chcÄ™ wyjść na idiotkÄ™.

- Pewnie powinnam przeczytać, więc opowiedz.

- Tego się nie da opowiedzieć, ale dam ci tą książkę.

     PrzeczytaÅ‚am, oczywiÅ›cie. Ale gdzie ta radość życia teraz w moim kuzynie siwym, statecznym panu...

Nie tylko mówiliśmy o literaturze, jak przystało dorastającym, ale szukaliśmy przede wszystkim wzajemnej bliskości. Stąd nasze ręce szukały się w nieśmiałym dotykaniu, nasze palce splatały się w bolesnym czasami uścisku. Szukaliśmy siebie i bardzo chcieliśmy tego dotykania i tej intymności.

- A pamiętasz co robiliśmy we Wrocławiu?

- Fotografowałem cię i łaziliśmy po mieście.

- Tak. Mówiłeś, że Wrocław to polska Wenecja, bo tyle tam mostów.

     A w nocy, bo przecież każdego momentu nam byÅ‚o maÅ‚o dla siebie, wszystkich słów nam byÅ‚o maÅ‚o, każdego dotyku nam byÅ‚o maÅ‚o.

- Płakałaś, znalazłem dotykiem twoją rozkosz.

 

     "Kazirodztwo - obcowanie pÅ‚ciowe miÄ™dzy krewniakami w linii prostej lub rodzeÅ„stwem. ZostaÅ‚o tak powiedziane. Tak to zostaÅ‚o nazwane."

 

     Ty siÄ™ przestraszyÅ‚eÅ›, ja siÄ™ broniÅ‚am, ale broniÅ‚am siÄ™ sama. Ty uciekÅ‚eÅ›.

- KochaÅ‚em swojÄ… matkÄ™ -  mówisz teraz.

Nie powiedziałeś mi nawet "do widzenia".

Nie chciałam cię już potem widzieć.

Pozwoliłeś się ożenić z niekochaną przez ciebie kobietą. Z rozpędu zrobiłeś jej trójkę dzieci…

- Nie chciałem tego, ale kochałem swoja matkę - powtarzasz teraz.

- Co ma do tego twoja matka? - pytam ja - przecież ty miałeś też coś do powiedzenia.

- Przestraszyłem się - mówisz.

- I przestraszony robiłeś te dzieci? - ironizowałam.

- Daj spokój, to było inaczej... byłaś już niedostępna...

- Kto ci to powiedział?

- Matka.

- I uwierzyłeś?

- Kochałem ją.

     Mój Boże, a myÅ›my siÄ™ nawet nie puÅ›cili... i musiaÅ‚o minąć aż dwadzieÅ›cia lat, żebyÅ› znowu mógÅ‚ na mnie popatrzeć....

- Tak, to była prawda. A teraz jesteś.

Patrzył na mnie z radością i ciągle jeszcze z niedowierzaniem.

- Jestem przy tobie i to takie naturalne....

     A jak mogÅ‚o być inaczej? Przecież zawsze byliÅ›my przede wszystkim naturalni, bo to byÅ‚a prawda.

- Co było prawdą?

- To, że kochaliśmy się w sposób spontaniczny i naturalny.

- Tak, to była prawda - wtedy.

- Czy mogę usiąść przy tobie?

- Ależ tak, nawet blisko.

- O Boże, jest jak dawniej i chyba nadal cię kocham.

- Wiem teraz na pewno. Nie odchodź...

 

     Po dwóch miesiÄ…cach twojego milczenia, chyba przyszÅ‚a wreszcie pora na coÅ› w rodzaju rozrachunku, a skoro ciÄ™ nie ma - to może ja to zrobiÄ™.

Powiadasz: - kochaliśmy się, a ja nie mówię nie. Może tak, może kochaliśmy się. Wtedy.

     MusieliÅ›my jednak być bardzo jeszcze dziecinni. I przede wszystkim ty, przy caÅ‚ej swojej dorosÅ‚oÅ›ci nie potrafiÅ‚eÅ› nic zrobić, nic, w obronie kochanej przez siebie dziewczyny.

Mówisz, że masz nieudane życie. No cóż, pewnie na takie zasłużyłeś.

Mówisz, ze mnie szukałeś...

Nic o tym nie wiem, ale i tak byłoby już za późno.

Ja nie zapamiętałam cię tak jak ty mnie. Ja żyłam. Żyłam radośnie i z rozmachem. Kochałam. Czasami nawet bardzo.

Czy byłam szczęśliwa? - ależ tak i to bardzo.

A ty? Osiwiałeś śniąc o swojej kazirodczej niespełnionej miłości.

 

     A jednak jeszcze raz przyjechaÅ‚.

Cieszyłam się. Znowu cieszyłam się swoim dojrzałym kuzynem. W domu nie było jednak niczego na przyjęcie gościa.

     I znowu zaskoczyÅ‚ mnie Ludwik. PrzewidujÄ…c pustki w mojej samotnej lodówce przywiózÅ‚ chleb, masÅ‚o i pomidory ze swojego ogródka. I czosnek. To ważne, bo tym czosnkiem usiÅ‚owaÅ‚am sie wyleczyć z kataru, ale za nic nie szÅ‚o. Katar byÅ‚ uparty i wbrew wszystkiemu trwaÅ‚, ale już potem, po wyjeździe Ludwika.

     Znowu byÅ‚o nam wspaniale i znowu stwierdziliÅ›my, że zmarnowaliÅ›my niepotrzebnie tak wiele lat bez siebie...

Już teraz dwoje dorosłych ludzi a równocześnie zachowujących się ja smarkacze. Wszystko sprawiało nam znowu radość i w domu i na Bukowinie, gdzie usiłowaliśmy bezskutecznie szukać platformy widokowej, którą zmiótł jakiś bardzo dowcipny Halny. Wystarczyła nam w końcu kłoda drewna leżąca niedaleko parkingu. Kłoda z widokiem na polskie Tatry.

     TrzymaliÅ›my siÄ™ znowu za rÄ™ce i tak jakbyÅ›my przekreÅ›lali miniony czas - caÅ‚owaliÅ›my siÄ™ ostrożnie, żeby nie zapeszyć. SpadÅ‚ deszcz. Deszcz wiosenny. WróciliÅ›my mokrzy do domu, ale ciÄ…gle radoÅ›nie, gÅ‚upio szczęśliwi. DotykaliÅ›my siÄ™, ciÄ…gle jeszcze nie wierzÄ…c, że znowu jesteÅ›my razem. TuliliÅ›my siÄ™ do siebie i caÅ‚owaliÅ›my, aż w koÅ„cu doszÅ‚o do tego, do czego miaÅ‚o dojść, a dojść musiaÅ‚o. Nasz zwiÄ…zek zostaÅ‚ dopeÅ‚niony a zwielokrotniona przez lata nasza radość zdawaÅ‚a siÄ™ nie mieć koÅ„ca.

 

     Niestety w życiu żadnego z nas obojga nie miaÅ‚o prawa być zmian. ByÅ‚y to dwa diametralnie różne życia, które wspólnie zaistnieć już nie mogÅ‚y. Za późno. Zbyt wiele różnych rzeczy istniaÅ‚o nam na przekór w naszych życiach, zbyt wiele skomplikowanych żyć naszych bliskich, których nie mieliÅ›my prawa burzyć naszÄ… spóźnionÄ… i niepokornÄ… miÅ‚oÅ›ciÄ….

Ale za to teraz mogliśmy się już spokojnie pożegnać.

Bo w końcu nie zawsze znajduje się po latach tak piękny prezent od życia.

 

 

 

 

 

bottom of page